Dzień 26 diety, waga - lekki spadek o pół kg, pas bez zmian, czyli odpowiednio 73kg i 85cm.
A teraz opis dwóch cierpień weekendowych:

  • gotowanie grochówki: moczenie grochu na noc, rano gotowanie, aby zmiękł, kosztuję, stwierdzam, że miękki, ale nie przełykam - wypluwam... Potem kroję kiełbaski, nie zjadam nawet najmniejszej kosteczki... Kroję ziemniaki, jarzyny miałem gotowe itd. Po połączeniu składników, gotuję, aż wszystko zmięknie, doprawiam na oko, kosztuję wypluwam... To nie jest normalne...
  • pieczenie indyka: sporządzam marynatę, oczyszczam fileta z indyka z najmniejszego tłuszczyku i wrzucam do marynaty, ręce po marynacie wycieram w ręcznik papierowy, a nie trochę też w język, jak zwykle... Po jakiejś godzinie obsmażam na patelni, potem duszę, dokładam pokrojoną cebulę i marchewkę i znów duszę. Po jakimś czasie kroję mięso, nie kosztując niczego, że też mnie nie rozerwie... Potem jeszcze pokrojone mięso zarumieniam... Z marchwi i cebuli miksuję bazę pod sos, niczego nie kosztuję... Sos zrobiła już żona....
  • niedzielny obiad: rodzina zajada się grochówką, ja zjadam swoją jałową ogórkową bez ziemniaków... Do drugiego dania z rodziną nie siadam... Mieli kluski, do których przeciskałem cieplutkie, pachnące ziemniaczki... Swoją sałatkę z pomidora, papryki, sałaty, szpinaku, kiszonego ogórka i ząbku czosnku zjadam sam...
Nie potrafię kupić sobie tylu jabłek, żeby starczyło na weekend i na poniedziałkowy poranek,..
Do końca diety 16 dni, dam radę...
cdn...
?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga